Saturday, December 11, 2010

Story Feeling in Turkish

BİR DUYGU

Çeviren: Tarık Günersel

Yalnızca bir duygudur -genellikle tek nedene dayanmayan. İdeal dünyada ideal hayat için sınanmamış bir reçetesi vardır herkesin. Bir Eldorado, refah ülkesi, özgürlük kıtası –kısacası, bir cennet. Her birimizin cennet hayali özeldir (kitlesel üretim ile tüketici zevki arasındaki gerilim bu alanda da önemli) ama hepimizin duygusu aynıdır. Yanına birkaç şey al, düş yola; iş gününün çileli alışkanlıkları kolay bırakılır, ideal peşinde belirsizlik taşıyan zahmetli bir macera uğruna. Dünyada istediği yere gidip şansını deneme fırsatı hep olmuş kişilerden farklı olarak, başta kaygılı oluruz. Ama şevkli.

İlk görüşte aşk için en iyi ilaç kapsamlı bir ikinci bakıştır. Nitekim, gerekçemiz ister turistik olsun isterse iş, ilk bakışla yetinmeyiz: Gözümüzü odaklar, patenti tekrar tekrar alınmış bir dünyayı bir de biz keşfederiz. Adresi cennette olanların da insanî sorunları vardır. Şikâyetleri vardır onların da. En ilginci, onlar da başka yerde bir cennet hayal etmektedir. Bu bakımdan, Londra’da bir caz kulübünde siyah bira içerken, ya da her zaman her yerde olan McDonald’s önünde -Paris’te- dikilirken, aniden, dile getirilmeyecek kadar anlamsız, demode bir fikir bizi çarpar: Ev gibisi yok. Bu kadar. Açıklamasız. Burada yalnızca ziyaretçiyim, ama evde yuvamdayım. Burada yalnız misafirim, ama evde hem ağırlayan hem ağırlanan olabilirim. Kısaca, yuvaya dönüş fikrine ısınmaya başlarız. Anatomi dersindeki ilk zorunlu otopside çabucak her şeyi yeterince gördük duygusuna kapılırız ya, artık eve dönme vaktidir!

Dönüp coşkuyla anlatırız öykümüzü. Doğrusu, kendi söz selimizle yıkanırken, dinleyicilerimizin pek dinlemediğini fark etmeyebiliriz; laflar bir kulaktan girer, öbüründen çıkar. Çünkü onların zaman çizelgesinde kendi sorunları oluşmuştur –bize de bulaşmak üzere. Nitekim, lafımızı bitiremeden, o gündelik sorunlar sorunlarımız oluverir. Yeniden yol alırız fazla kalabalık metro veya otobüste, gazetelerdeki yerel ve TV’deki küresel haberlerden bezerek, tartışarak...

Derken, bellek işlerse, örnek ve karşılaştırmalar gelir aklımıza. Taze, güçlenen bir duygu belirir. Yeterince kararlıysak ya da amirimizi yandaş kılabilirsek, zamanı gelince yeniden koyuluruz yola. Ve döneriz. Değişen kutuplardan eşit güçlerin etkisiyle, sarkaç gibi.

Ne de olsa, yerden 10 bin metre yüksekte mutluyuzdur –hem yeni cennete uçarken hem de yeniden icat ettiğimiz evimize dönerken. Nihayet keşfettiğimiz bu cennet 10 bin metrede tattığımız duygudan başka bir şey değildir. En uzun uçuş bile somut yeryüzüne inişle sonuçlandığı halde. Bu bakımdan, kıtalararası jetler yalnız yolcu ve bagaj değil, tonlarca kayıt dışı ve deklare edilmemiş umutlar, duygular da taşır. Bu açıdan bakınca, ara sıra bir uçağın düşmesinde şaşılacak bir şey yoktur.

Monday, November 29, 2010

Polish translation


Najpiękniejsze piersi Zachodu

W czasie swojego pisarskiego pobytu w Iowa University któregoś dnia w miejscowej gazecie znalazłem ogłoszenie zapowiadające program Dancers Night Club-u. Oprócz czternastu stałych dziewząt miała wystąpić gwiazda striptisu zwana Candee Apples, alias Słodkie Jabłuszka. Jej show nosi nazwe „Najpiękniejsze piersi Zachodu”. Skoro już raz w życiu powinniśmy zobaczyć piramidy, czy Papieża, to i najpiękniejsze piersi Zachodu też sobie zasługają na naszą uwagę. No więc poszliśmy z kolegami.

Miasta amerykańskie nie mają centrum naszego typu, tak więc i wspominany klub zabłąkał się gdzieś na peryferia, pomiędzy budynki przypominające magazyny. Ani z zewnątrz, ani wewnątrz klub nie wyglądał okazale. Wst
ęp w miarę tani, napoje nie kosztują więcej, niż gdzie indziej. W dodatku dosłownie za grosze w krótkich przerwach między wystąpieniami można sobie pograć w bilard. Jedynym nieomylnym znakiem przeznaczenia klubu jest jego wyposażenie. Jego najważniejszym elementom jest podest z wypolerowaną żerdką, dookoła której tańczące striptizerki owijają się mniej lub więcej zwiewnie. Przy podeście stoją barowe stoliki, od nich ciagną się rzędy trochę mniejszych, przy każdym stoliczku dwa krzesełka. Kilka krzesełek umieszczo przemyślnie z tyłu, przy samej ścianie. Obok podestu – buda diskjockeya. I to już wszystko. No, jeszcze kilka reflektorów, żeby zastuszować tę remontową przestrzeń. I decybele muzyki. Możemy zacząć.

Treścią programu są dziewczęta różnego wieku, wglądu i skóry. Przechadzają się pojedyńczo podeście, każda od pięciu do dziesięcu minut. Każda w rytm swojej muzyki odkrywa swoje wdzięki. Jeśli je ma, bo tych niekedy w oczywisty sposób brakuje. Shaw ma ujawnić ich maksimum. Maksimum czyli nagie ciało owinięte tylko wąziutkim paseczkiem majtek. Te majteczki są ważne, bo właśnie za nie klienci wsuwają dolarowe banknoty. Jak dziewczyna zróci na siebie uwagę klient odskoczy od stolika, baru czy bilardowego stołu u usiądzie na jednym z krzesełek przy podeście. Dla dziewczyny jest to znak, że może zacząć inkasować. Przedtem jednak rozpocznie jakiś czarodziejski seans, w którym zainteresowanemu klientowi chce pokazać wicej, niż innym, co jest, oczywiście zudzeniem. Klient widzi to, co już widział, tyle, że z bliska.

Candee Apples nie była wysoka, ale doskonale zbudowana. Oczywiście, że to, jak ona się rozbierała, było o wiele bardziej paradne, niż to, co zrzucały z siebie dosyć ordynarne dziewczta przed nią. Jej show ledwo się zaczęło, a już podest obsadzony był klientami, którym Candee proponowała coś ekstra. Żadne wygibasy przed byle miejscowym łachudrami. Na początek brała banknot, potem złożony na pół kładła klientowi na nos, następnie zdejmowała zaciskając wielkie, mocne piersi. Sugestywnie, elegancko i przede wszystkim szybko. Po chwili gwiazda wieczoru miała za paskiem majteczek słuszny balik dolarów. Przyznaję, i ja uległem. Pozbawić się tego, żeby z mojego nochala najpiękniejsze piersi Zachodu nie wzięły dolarowego banknotu, to jokby stracić życiowa szansę. No i na koniec spróbowałem. Poczułem, jakby mnie pogłaskała matka. Coś wielkiego, miękkiego i pachnącego przywala wam oczy, a kiedy je otwo
życie, jesteście o banknot biednejsi i o doświadczenie bogatsi.

Po występie Candee jako gwiazda wieczoru sprzedawała swoje fotografie, a za specjalną opłatą gotowa była usiąść na kolana i odsłonić pierś. Ale to mogłoby wywołać zazdrość kolegów, zaś żona miałaby jawny dowód rozwodowy. Nie dałem się, ale jednak chciałem się dowiedzieć coś więcej. W końcu pisarz nie może nie być ciekawy. No więc przedstawiłem się Candee. Była chętna, serdeczna, jednak wizytówce przyglądałą się podejrzliwie długo. W końcu po chwili krzyknęła całkiem nieprofesjonalnie: „Słowacja?! To przecies my jesteśmy krajanami. Mam na imię Halina, pochodzę z Ukrainy!”

Tak to bywa, drodzy, objawiła się prawda – najpiękniejsze piersi Zachodu są z pochodzenia ze Wschodu.


Przeł. Marian Grześczak

Wednesday, May 12, 2010

Article in Russian


Чем всё это пахнет, на самом деле…

Густав Мурин (Gustáv Murín)

Шведские журналисты добыли пикантное признание о взятках при покупке истребителей Гриппен напрямую от одного из главных действующих лиц с чешской стороны – бывшего министра иностранных дел Яна Кавана. Ему, судя по всему, ассистировал тогдашний чешский министр обороны Тврдик. У австрийских СМИ уже несколько месяцев на мушке закрученная афера вокруг Еврофайтера - перспективного боевого самолёта их ВВС. Он ещё достаточно не взлетел, но уже вокруг него идут разговоры о взятках и откатах.
А именно, жена верховного командующего австрийских ВВС получила от источников, близких к производителям этого универсального истребителя, 87 600 евро.

Поляки не спекулируют, решили быть самыми большими американцами в центральной Европе и берут уже потихоньку отслужившие Ф-16 американских ВВС, хотя решение это чрезмерно дорогостоящие.Словакия же держится земли и в вопросе самолётов. Мы сохранили МиГ-29 с перспективой, что их постепенно модернизируем по долевой цене прошлых альтернатив разблокированием оставшегося российского долга. Стоит добавить, что частные посредники того разблокирования в прошлом оставили несколько вопросов, на которые
не были даны ответы.Однако существенным является общий знаменатель этих четырёх сухих новостей. ВВС всех приведённых стран, короче говоря, - смехотворны. Ведь после нашего вступления в НАТО военные силы всех новичков сморщились до уровня полицейских сил, являясь скорее лишь украшением. Они создают впечатление, что мы ещё являемся суверенной страной, когда же на самом деле всё кончилось нашим тихим разоружением. Лишь у воздушных сил, которые сегодня решают удержать суверенное, по крайней мере, наше небо. Сегодня с этим всё ясно.

Политические элиты названных стран разрываются перед остатками большого пирога рынка вооружений, а многие обольщаются возможностью личного обогащения (главным образом, если у них была такая наклонность ещё раньше). Однако, цена общего заказа, будь то Гриппены, Еврофайтеры, Ф-16 или МиГ-29, с позиции национальной безопасности, - уровень циркового фокуса. Ещё недавно у нас была авиация, абрака-НАТО-бадра-бумс – и у нас скандалы. Но ведь не реальные воздушные силы. Уже и небо не наше.
В Словакии ничего нового. Традиционный анекдот, как позвонил Тисо Гитлеру, когда Словакия выступила на стороне Третьего Рейха в войне против Советского Союза и должна была приспеть силой своих бомбардировщиков. Тогда Тисо задал прямой вопрос: «Мой Вождь, нам послать на Москву один, два или все три наши бомбардировщика?»

Если хотите какой-либо народ по-тихому лишить его вооружённых сил, ликвидируйте военное образование. Современные системы вооружений настолько сложны, что массовая мобилизация превратится в фарс, когда обнаружится, что сотни тысяч новобранцев просто не смогут обращаться даже с тем оружием, что у нас есть. Лётное училище в Кошицах в упадке, славное акробатическое крыло распущено, действующие пилоты летают
меньше, чем те, что летают на опрыскивающих машинах. Это не случайность. Мне довелось убедиться в этом в качестве журналиста на конференции, где проходил обмен опытом новых членов НАТО. Во время совместного ужина мне также довелось перекинуться словом с одним американским генералом ВВС. Большой симпатяга,
действующий пилот со времён Вьетнама, сегодня теоретик и высокий представитель американских ВВС в Европе. Я описал ему вкратце упадок ВВС наших стран после того, как мы вступили в НАТО, и спросил его:

«Господин генерал, у нас замечательные пилоты, которые могли бы быть полезны. Это ваши коллеги, высоко подготовленные специалисты. Вы не жалеете, что им не на чем летать, и нет возможностей, мы даже не уверенны, будем ли вообще при таких условиях в будущем иметь боевых лётчиков?»

Генерал улыбнулся над баварским пивом и сказал с американской открытостью: «Однако, милый друг, нас, в конце концов, ваши пилоты и ВВС вообще не интересуют. Нам они не нужны. Нам нужны ваши базы. И они у нас уже есть…»

Кто не верит этим словам, может убедиться сам. СМИ полны полемик вокруг американской системы ПРО, которая должна располагаться на базах в Чехии и Польше. Первый контрольный тест этой очень дорогой системы в США недавно (26.5.2007) был провален. Кстати, так было и с первым Першингом. Система Пэтриот против тактических ракет (напр. иракских Scud) была тоже металлоломом с больших планов Звёздных Войн. А когда её применили в Израиле, то она привела (согласно профессиональному американскому расследованию) к большему числу жертв, чем тогда, когда ещё не была установлена. А стратегический противоракетный щит в Чехии и Польше против Ирана и Северной Кореи? А лучше шутки не нашлось?! Бессмысленность этого насильно проталкиваемого американцами плана бьёт в глаза. Даже если бы такая угроза и существовала, то более
подходящими были бы установки в Турции или в какой-нибудь среднеазиатской стране, где у американцев базы уже есть. Или последнее российское предложение.

А самым абсурдным является то, что американцы собираются здесь «оборонять» Европу против воли европейцев! Поэтому на их общее политическое мнение в ЕС внимания не обращают. Наоборот, выбрали себе самых услужли вых членов ЕС. Чехия известна своим раболепием перед сильными, а Польша с новыми амбициями центральноевропейского гегемона. И при выборе не ошиблись. Ведь даже бывший чешский диссидент Вацлав
Гавел точно, как и ожидалось, в телевизионной дискуссии заявил, что пускай уже устанавливают американцы в Чехии всё, что угодно, «это наше дело». Тем самым лишь подтвердил свои давние связи относительно поддержки диссидентов американской секретной службой, за что ещё будет долго выплачивать, видимо, до конца
своих дней. У другого выдающегося диссидента Иржи Динстбира таких связей не было, и он сохранил позицию независимого интеллектуала. Он обращает внимание на бессмысленность американского противоракетного проекта, так же, как оппонировал бессмысленной бомбардировке Косова, где американцы тоже решили свои
внутренние проблемы (афера Клинтона в духе фильма «Хвост виляет собакой» и неиспользованные запасы бомб). Гавел же на бомбардировки мгновенно кивнул.

При всём, при этом, настоящий фон всего передёргивания фактов и официальных псевдо-доводов «американской обороны Европы» нам уже знаком. Рассказал об этом тот исключительно искренний американский генерал ВВС. Чехи, однако, придали кроме раболепия ещё и свой швейковский колорит решения проблем. Как ещё можно
назвать дуэт министра обороны Власты Паркановой и вечного барда Яна Вычитала «Здравствуй, радар, я тебе аплодирую…»

Но кто бы слушал неприятную правду, когда тут у нас такие приятные проблемы! Например, будем ли на лётных с мотрах, прикидываясь, изображать наш суверенитет Гриппенами или Еврофайтерами. Также, сколько за это накапает…

O čo naozaj ide...http://www.jetotak.sk/svet/o-co-naozaj-ide

Wednesday, May 5, 2010

Story in Arabic

قصة حبى الاولى الحقيقية

يرويها الكاتب جوستاف مورين من سلوفاكيالها اسم كوردة ، جميلة كوردة ، جميلة حتى أننا حين مشينا فى المدينة التفت إليها الناس دون أن يلاحظونى . التقينا فى مهرجان الشباب ،كانت طالبة فن مرئى وأنا مؤلف مبتدء . كانت مهتمة جدًا بمسقبل حبنا- كنا متأكدين من حتمية زواجنا - تدرس كتب الزواج حتى تصبح أفضل زوجة لى، وطبعا حلت الكثير من أسئلة الاختبارات لكى تتأكد أننى الزوج الأمثل لها .عائلاتنا كانوا مقتنعين اننا ثنائى لبقية العمر ، حتى أنها اخترعت حلولًا إذا ماتزوج أحدنا(أنا) فجأة من شخص آخر - لاتشغل بالك - قالت : هذا لايمكن أن يحدث ، سنحب بعضنا إلى الأبد ، حين يأتى سن الستين الرائع سيكون كل ماقلناه عن الحب قد تحقق . دخلنا الجامعة بعد سنتين أنا إلى العلوم وهى إلى أكادمية الفنون . تألقت على الرغم من هدوئها ، اكتشفت الحياة البوهيمية الواعدة للجسم والروح ، ونسيت كل شىء عنى . لم تكن هناك كلمات وداع لأننا كنا نعتقد اننا أحباء إلى الأبد، ثم مرت سنتان دون أن أسمع عنها شيئًا . كنت أدرس ، أكتب ، أمثل ، أنظم أنشطة ثقافية ،أعمل بجهد فى العمل العام ، وأرسل لها إشارات لتعرف أننى فى المدينة . فجأة طلبتنى تليفونيًا ، وتحدثنا طويلاً عرفت أنها التقطت كل إشاراتى طوال الفترة السابقة وأنها تزوجت ، ولديها طفل ، وأن هذا لن يقف أمام لقاؤنا . جاءتنى فى شقتى واستعرضنا الفترة الماضية فعرفت أننا لم نكن معا . اكتشفت أنا مساحة جديدة فى العلاقة بعالم العلوم ، والسفر، والأدب ، فى حين وقعت هى فى مصيدة زواجها والأمومة . وكما خططنا منذ سنوات التقت أجسادنا لكن أرواحنا لم تلتق .

Translated by Hala El Badryt

Wednesday, April 28, 2010

Essay in Bulgarian III

ИНФОРМИРАЩАТА ПОЕЗИЯ – от политика към наука

Тъжна лична история


Като бивш президент на словашкия ПЕН-център и дългогодишен председател на Словашката комисия за писатели-затворници имах възможността да се запозная по-отблизо със съдбата на виетнамския поет Нгуен Хоанг Бао Виет. Историята започва със забрана на книгите на този виетнамски поет. Стига се и по-далече – забраняват му не само да публикува, но и да пише, едва ли не и да мисли в стихове. За целта най-подходящо място според виетнамския комунистически режим е трудово-възпитателният лагер. Там бил изпратен уж за месец (само за месец му било позволено да си вземе лични вещи), но в действителност пребиваването на такова място не се измерва по обичайния начин и главното – няма надежда за свобода.


В този лагер Бао Виет трябвало да изпише хиляди страници със самокритика и то не формално, защото формалният подход води до още по-префинени наказания. Важен дял от подобно превъзпитание заема не само душевният, но и физическият глад (за месец се полагало по 25 грама месо на лице). Било повече от ясно, че нашият поет е можел да завърши житейския си път твърде скоропостижно заради своите стихове. Обаче жена му решава да се намеси и по собствена воля става ударничка на работното си място. След време получава дори награда и когато й я връчвали, пожелала мъжът й да се завърне вкъщи, където тя сама да го „превъзпита”.


След много молби и перипетии накрая Бао Виет се върнал у дома си, но без каквито и да било граждански права. Имал две главни задължения – всеки ден да се явява в полицейския участък и годишно да отглежда 555 кг ориз на предоставено му поле. Било е ясно, че това е само друг път към поетичния му залез. Отново жена му дава идеята да емигрира от страната. Бао Виет приел да отпътува, но в последния момент се разколебал. Усещал, че няма да може да живее без семейството си. Тогава жена му решава да избягат всички. Дълбоко вярвала, че за мисията му на поет си струва да се поеме и подобен, смъртно опасен риск.


След месеци конспиративни планове настъпва денят, когато трябвало да се качат в лодка, която да ги отведе в неизвестното. Лодката била дълга единайсет метра и широка два метра и половина, побирала 15-20 души. Преди отплаването в нея се побрали 68 бегълци, от които 32 деца. Просто нямало възможност някои да бъдат върнати и така от виетнамския бряг се отделила опасно претоварена лодка с бедни хора с големи надежди.
Пътуването продължило три седмици. Три пъти ги нападали таитски пирати и когато вече нямало какво да им отнемат, взели на нашия поет очилата. Два пъти ги пропъждали от малайските брегове, много кораби подминавали препълнената лодка без съчувствие. В Сингапур срещу заплащане им подменили лодката с по-сигурна и отново трябвало да се впуснат в откритото море. Накрая за всичките останал само литър питейна вода. Няколко дни съпругата на поета разтваряла в морска вода сухото мляко за двете им малки деца. Стигнали бреговете на Индонезия, но не позволили на лодката им да акостира и се наложило Бао Виет да доплува сам няколкостотин метра до брега в качеството му на пратеник на бегълците. След това и други изпитания цялото семейство стига до Швейцария, където живеят и днес. Не много щастливо, не много успешно, но живеят. Бао Виет може да пише своите стихове. Но никой не ги чете, те не интересуват никого.



Поезията и науката



Политиката в поезията на споменатите страни поетапно се изгубва така, както напредва демократизацията на политическата сцена в страните от средна и източна Европа. Убеждавам се, че днес се осъществява по-перспективна и плодотворна спойка между поезията и познанието.


Още младият Коперник се изкушавал в поезията, а и поетът Гьоте се занимавал активно с природознание. Манифестът на футуризма от началото на 20. век е отражение и на големите крачки в науката и познанието: ”...Познаваме материята и се сливаме с материята... ще създадем механичен човек с тяло и крайници, които могат да се заменят така, както сменяме частите на машините...”


И, както написа великият чешки поет Ян Неруда:
„Като лъвове блъскаме мрежите,
Като лъвове в клетка пленени,
А искаме да докоснем небето,
Но и на земята да стъпваме.”

Когато е написал своите „Космически песни” още не сме стигнали до Луната и не сме изпращали сонди до Марс.

Информиращата поезия


Днес четенето е физиологическа (или псевдо-физиологическа) вътрешна потребност на образования човек – категория, която в последното столетие бележи еволютивен и невиждан масов растеж. Така постиндустриалният човек задоволява тази потребност чрез четене на текстове с подчертано високо съдържание на информация (респективно факти) – много повече, отколкото в миналото.
Подобна информация в голяма степен служи

като „информационна дрога”, при което постиндустриалният човек преобладаващо не желае да бъде информиран, а иска да консумира информация. Често става дума за т.нар. баластна информация без задълбочено съдържание. Можем да причислим авторите, които я подготвят като книжно тяло към типа „проточен нагревател на информация”.
Тези предпоставки не изглеждат истински подтикващо към поезия, но едва ли ще бъде все така безнадеждно. Как иначе можем да приемем за върховни литературни произведения такива информативни класики като Библията (с изброяваните цели генеалогични клони), Епоса за Гилгамеш (също героичен пътепис), или „Изкуството да обичаш” на Овидий (практически еротичен наръчник в стихове)?


Намерих едва два примера, в които, по мое мнение, се сливат информацията с поетиката: поезията на чешките поети Мирослав Холуб и Мирек Хуптих. За Холуб, поради научните занимания и лекарската професия може да се очаква, че речникът на лабораторията ще проникне в стихосбирки като „Дневна смяна”, „Напълно незавършена зоология”, или „Синдром на изчезващия бял дроб”, а също и сбирките с есета като „Три крачки по земята”, „Интерферон” и „Скритата завист на столетието”.


Но това, което виждам у Холуб като изразен понякога афект чрез ефекта на преднамерените технически термини, при Мирек Хуптих (също здравен работник по професия) ми се струва, че с тях самата основа на поетичното е неотделима и същевременно неразпознаваема.

От своите дневни смени Хуптих изважда на бял свят предизвикващата учудване поетична композиция „Нагледно природоописание на хората със скрити криле”, в която всеки последователно номериран стих започва с цитат от „Нагледно описание на птиците” от проф. П. Йехличка, или пък от „Животът на животните” от д-р А. Е. Брем.
Например в Пепелява чапла – Ardea cinerea: „В течащите води застават така, че сянката им да не се отразява във водата, чакат рибите с шия, извита във формата на S и с бързи движения ги хващат.” (П. Йехличка, „Илюстровано описание на птиците“).

1. На третия етаж на болницата в Мотол
морето шуми.
Децата с радост биха опитали морската пяна,
но трябва да пият горчиви сиропи,
та приливът – отлив в гърдите им
без прибой, ритмичен да бъде.

5. Когато вечерта стяга деня
с въже от сън за гърлото
една звезда само блести на входа.
Изви се от нищото
всемирен вятър – разби вратата.
А на плискащите води
клатушка се сал.
Детето се държи за бравата
и слуша
как го зове Пепелявата чапла,
родена Анемична.
Плувай към мен, плувай!
Лампионите са вече запалени.
Да полетим ли с влакчето на Лунапарка?
Гледай – искрящи свещи!
Циркът на бълхите започва сега.
С пързалката – в захарния памук, буф!

Тигърът подава лапа и целувка,
вълшебният купол ни чака.
Ела, детето ми, при мен!

6. Чаплата има извита като S шия...

Тази поезия назовавам информираща поезия. И вярвам, че колкото по-малко ще се налага поетите да отразяват политиката като преходна човешка дейност и колкото повече ще проникват в царството на познанието, за да го предадат по-нататък в стиховете си – толкова по-хубаво ще бъде и за читателите им.

The End

Translated by Tsenka Ivanova

Wednesday, April 21, 2010

Essay in Bulgarian II

ИНФОРМИРАЩАТА ПОЕЗИЯ – от политика към наука II.
Писатели, изкушени от политиката


Пол Джонсън коментира твърде скептично усилията на поетите да попаднат в политиката: „Да бъдем внимателни, когато става дума за интелектуалци. Необходимо е да ги държим по-далече от властта, особено когато се опитват да налагат своите ценности.” Поучителен опит с властта има световноизвестният автор на Вертер и Фауст и едновременно дворцов съветник и министър във ваймарското правителство – Йохан Волфганг Гьоте. Когато през 1808 г. Наполеоновите войски завземат Прусия, почтително спират пред дома на този, който, единствен от ваймарското правителство, не побегнал. Самият Наполеон при аудиенцията изразил своето преклонение пред таланта му.
Пример за литератор – водач на въоръжена съпротива е поетът Ксанана Гусмао, който по-късно стана пръв президент на независимия Източен Тимор. Той се отдава на своите политически пристрастия типично по интелектуалски и заявява: „Ако загубя на изборите, ще бъда свободен”. Не губи и по-късно политиката му се услажда толкова, че става и председател на правителство, срещу което през февруари 2008 г. се стига до неуспешен военен пуч.

Интригуващи са усилията на някои политици да пренесат влиянието си и на литературното поприще. За пример е достатъчна и близката история – макар че, ако започнем да изброяваме, можем да стигнем до Римската империя. Например китайският комунистически диктатор Мао Дзе Дун е бил заслужаващ вниманието поет. Използвал литературни похвати дори във вътрешнопартийната борба. Като предупреждение към „московската група” в Централния комитет на Китайската комунистическа партия начело с Ван Мин не възразил да се напише пиесата „Другарю, вървиш по фалшив път!“
Поезия пише и субкоманданте Маркос, един от водачите на мексиканските запатисти.


Експеримент в средата на Европа


С падането на комунистическите режими в централна Европа през 90-те години на миналия век се стигна до уникалния опит да се реализират идеалите от Утопията на сър Томас Ман, където именно творците водят възторжения народ към светлото бъдеще. Става въпрос за уникален и малко изтъкван в световната история преход от позицията на преследвани критици на режима към утопични творци на новия обществен ред. Техни предтечи бяха политически активните литерати от Латинска Америка като Хосе Сарней, бразилски поет и романописец, влязъл в президентския кабинет през 1985 г. като първия цивилен държавен глава след двадесет години военни режими. Като континент с тежки социални и политически проблеми и при висок престиж на народната литература (напр. масово посещаваният фестивал на поезията в Меделин) Латинска Америка продължава да бъде място, където литератори се вливат в най-висшите политически ешелони на своите държави – така, както това се случи в централна и източна Европа през 90-те години.
Носителят на Нобелова награда Чеслав Милош характеризира най-добре позицията на политически активните автори в посткомунистическите страни: „Когато цялото общество е сполетяно от нещастни времена, поезията става потребна колкото хляба“.

За пример могат да послужат етническите войни на Балканите през 90-те години на 20. век, в които всъщност се противопоставяха едни срещу други хора на словото. Цялата философия на етническите прочиствания след разпада на комунистическа Югославия бе инициирана от водещи членове на Сръбския писателски съюз и Сръбската академия на науките. Измежду водачите на противостоящите страни в серията от конфликти между дотогава „братските народи на Югославия” бяха и отдадени на литературата дейци: Радован Караджич – водач на сръбските националисти (психиатър и поет); Франьо Туджман – хърватски президент (по-рано член на хърватския ПЕН-център); Слободан Милошевич – югославски и сръбски президент (публикувал главно в списания); Алия Изетбегович – президент на Босна и Херцеговина (най-забележителната му книга е „Ислямът между Изтока и Запада”); Ибрахим Ругова – президент на провинция Косово (прозаик и лингвист). Балканските води размътваше и политикът-писател Вук Драшкович.
Кавказкият регион имаше по това време двама знаменити литератори на най-високи постове. От дисидентски писател Звиад Гамсахурдия стана президент на Грузия и в тази си функция на следващия ход се провали. Упорството му да съсредоточи лична власт по диктаторски го изолира и, изоставен след политическото му падение, завърши със самоубийство.
Дисидентският Дисидентският писател Левон Тер Петросян беше по същото време президент на Армения и това завърши също тъжно. Опитът му за повторно спечелване на изборите бе възпрепятстван от масови демонстрации.
Деветдесетте години бяха най-щедри откъм високи политически постове за литераторите от централна Европа. По едно и също време бяха президенти в своите страни следните известни на литературните кръгове имена: Вацлав Хавел – Чешка република; Желю Желев – България; Ленарт Мери – Естония; Арпад Гьонц – Унгария.
Литературата в услуга на политиката стана много актуална в тези страни. На собствената си кожа го изпита тогавашният президент на Украйна Леонид Кучма. На 9 март 2001 г. той поиска да се хареса на сънародниците си, полагайки в Киев цветя пред паметника на най-уважавания украински поет Тарас Шевченко. Но Кучма бе посрещнат от красноречивата спонтанна реакция на тълпата (и поради подозрението, че е разпоредил ликвидацията на журналиста Георгий Гонгадзе) и не се реши да се появи, отказа се от намерението си.
Експериментът с демокрацията в стихове започна през 90-те и завърши с техния край. Днес на призивите на поетите почти никой не би излязъл на улицата. Как си редуват местата политика и поезия в отделните страни можем да документираме чрез конкретен пример с малко известен поет.

(to be continued)
Translated by Tsenka Ivanova

Thursday, April 15, 2010

Essay in Bulgarian

ПОЕЗИЯТА НА ИНФОРМАЦИЯТА / ИНФОРМИРАЩАТА ПОЕЗИЯ
– ОТ ПОЛИТИКА КЪМ НАУКА


Литературата е вечно незавършен и поради това – непрекъснато обновяващ се автопортрет на човечеството. Приносът на поетите като изследователи на обхвата на думите заслужава признание.
Най-отчетливо границите на думите се проявяват в политиката. Поетичното слово резонира по-особено в тоталитарните режими, където потискането на свободата на словото отваря пространства за скрити смисли, алегории и метафори. А поезията е пълна със скрити смисли, алегории и метафори. За този парадокс Милан Кундера казва: „Само ако можеха тоталитарните режими да оценят подобаващо поезията”.
Всъщност не сме сигурни, че констатацията радва и самите поети. Още известният римски поет Овидий завършил в доживотно изгнание, защото не се нравел на не по-малко прочутия римски император Август. Въпреки молбите за помилване умрял след десет години, прекарани в румънската Томида на брега на Черно море. Данте, след като Черните гвелфи завзели властта в неговата родна Флоренция, бил екстрадиран под заплаха от смъртно наказание. Понесъл много тежко изгнанието и няколко пъти опитвал да се завърне. Напразно обаче скитал по градовете на северна Италия и умрял в Равена. Пушкин прекарал четири принудителни години в южна Русия (Кавказ, Крим, Кишинев), но пък написал или започнал да пише своите най-велики произведения (като Кавказки пленник или Евгений Онегин).
Обратно на манипулациите на тоталитарната власт с нейни „почитатели”, италианският поет Габриеле Д’Анунцио сам решил да служи на фашисткия водач Мусолини „с мисъл и сърце”. В аналогична ситуация се оказал и американският автор Езра Паунд – по време на Втората световна война изпращал от Италия призиви САЩ да не воюват срещу Мусолини и Хитлер. След фаталното поражение на двамата му любимци американската войска депортира Паунд, затворен в клетка за луди. Изолират го в лудница, откъдето излиза само благодарение на колегите си.
Амбициите на хората на перото да моделират света като че ли най-добре се изразяват чрез „войнствения призив” на Лоурънс Ферлингети: „Обществото на отчуждението няма място в историята. Готвим се да създадем изцяло нов свят!” За пример могат да послужат и представителите на бийт поколението през 60-те години на миналия век, към които принадлежал Ферлингети. Последните смятали идеята за създаването на изцяло нов свят за наистина важна. Накрая обаче излезли несериозни.
От друга страна политическата тема изтласка някои от съвременните автори от орбитата на читателското внимание директно под светлината на прожекторите. За пример могат да послужат Дубравка Угрешич, Салман Ружди и Кен Саро Вива. Ако на първата политическото писане донесе в общи линии прилична международна кариера (и заедно със Славенка Дракулич и Рада Ивекович – прозвището „югославските чародейки”), със сигурност това на Рушди бе отчетливо заклеймено и преследвано от иранските фанатици, а на Вива писането му костваше дори живота. Отдадеността на политиката още не означава и творчески потенциал, за което свидетелства например тънкото книжле с вече забравените „стихове” за четиригодишната обсада на Сараево.


(to be continued)

Translated by Tsenka Ivanova

Wednesday, April 7, 2010

Encontrar a saída

Encontrar a saída

(Uma história indiana)


Tenho um bom amigo. Quando lhe digo de vez em quando, onde me levam os meus deveres, sabe sempre de imediato, onde fica a cidade. E habitualmente sugere-me uma atracção local. Das cinco possibilidades pacíficas de conhecer o mundo (ciência, literatura, diplomacia, jornalismo e desporto), é o desporto que o ajuda a ele e as ciência e literatura a mim. Quando me preparava para a conferência internacional em Luckonw (muita gente, incluindo eu próprio, nem sequer sabia que existia, concretamente na Índia), o meu amigo Pavol chamou a minha atenção para uma construção extraordinária. Um labirinto que deveria ver. Felizmente, os organizadores da conferência científica internacional eram da mesma opinião. Um guia turístico profissional levou-nos ao labirinto de Lucknow. Era um idiota sem igual. No início da nossa visita disse que iria demonstar-nos que Lucknow era a Paris do Oriente. Para o provar decidiu arrastar-nos pela cidade num autocarro, que provavelmente viveu a mobilização durante a primeira guerra mundial, mostrando-nos num calor insuportável a cidade destruída e cheia de sujidade e monumentos, incluindo os canais de esgoto, que só se poderiam parecerer com algum lugar de Paris na fantasia dele. Este homem, de alguns quarenta anos, cheio de energia, sofria de um interessante tipo de cegueira, que eu já tinha notado na Rússia. É o instinto de preservação das pessoas que estão condenadas a passar a vida toda imersas na porcaria até ao pescoço e para preservarem a elementar dignidade humana (sabendo que não têm maneira de lhe escapar) querem convencer os outros e a si próprios, que se não for mais, pelo menos a porcaria cheira bem. A propósito, o nosso guia tinha um emblema russo na lapela e é bem possível que turistas russos tenham apreciado as suas palavras bombásticas. Estão habituados com elas na terra deles. Mas eu já estava farto daquilo. Por isso, aproveitei a primeira ocasião para fugir daquela atenção que eu não desejava. A ocasião só surgiu dentro do labirinto de Lucknow. O labirinto de Lucknow é realmente uma construção extraordinária. Também pelo facto de não ficar debaixo da terra, mas sim nos segundo e terceiro andares de uma mesquita. É, porém, muito simples, transparente e rectilíneo. Os seus corredores rodeam a sala principal da mesquita e têm janelas que dão para a sala bem como para fora do edifício. A única coisa que pode causar confusão é o inclinamento horizontal dos corredores, por isso é preciso de vez em quando subir algumas escadas acima do nível do corredor e depois descer de novo. Tinha a impressão, que as piadas do guia sobre o guia anterior que se tinha perdido aqui, já ultrapassavam todos os limites suportáveis. Deixei o grupo todo afastar-se de mim e virei para o corredor diagonal mais próximo. Finalmente sozinho! Por um momento senti um grande alívio. A voz estridente, que parecia sair de um alto-falante, do guia turístico desapareceu atrás da esquina. Finalmente podia andar livremente, olhar pelas janelas ocasionais, tentar diferentes trajectos, pensar nas minhas coisas e – perder-me. Quando dei conta que me tinha perdido, não fiquei nada preocupado. Supunha que o labirinto fosse tão pequeno que bastaria andar e assim chegaria a uma das saídas. Todavia quanto mais distância percorrida mais certeza tinha que não havia saídas, senão aquela pela qual tínhamos entrado (e que tinha desaparecido do mapa na minha cabeça). Havia só escadas que ligavam os andares do labirinto. Subi as escadas e de repente estava no telhado liso e vazio da mesquita com a interessante vista do pôr-do-sol sobre a pouco atraente Paris do Oriente. Fiquei, porém, muito mais admirado com a cena em baixo, num quintal sujo atrás da mesquita. Num lugar que já não era destinado a deslumbrar os turistas ficava uma barraca e montes de lixo. Em frente da barraca notei uma mulher vestida de preto e crianças a brincar no lixo. A mulher observava em silêncio a brincadeira das crianças com a coragem fatalista que se pode encontrar para além da Índia também na acima mencionada Rússia. E provavelmente por todo o lado onde a pobreza fica demasiado perto, a tocar a visão inatingível de uma vida digna. Eram crianças barulhentas, alegres e despreocupadas como todas as crianças do mundo. Mas a brincadeira deles tinha uma estranha consistência. As crianças que à primeira vista pareciam vivas e despreocupadas, empenhadas nos seus jogos nunca saíram do círculo invisível e também impossível de transgredir. A sua desobediência infantil continha a disciplina, assustadora e impossível de transgredir, dos limites das suas possibilidades que subconscientemente sentiam. Cheias de energia, esperança, autoconsciência não experimentada, entravam no labirinto dos corredores sem saídas, como eu no labirinto acima deles. Senti a sua proximidade, quase a intimidade física, como se eu fosse uma das crianças. Foi também devido ao facto de como eles estar descalço no terraço. Não se pode entrar na mesquita e no labirinto com sapatos. Por isso deixei os sapatos e as peúgas lá fora e agora com os pés na poeira até os tornozelos senti-me incerto e desagradavelmente nu. Ocorreu-me também que com a noite fria a aproximar-se já não viriam mais grupos de turistas. E aquele idiota do guia podia não notar a minha ausência pelo menos até à manhã do dia seguinte. Éramos um grupo grande de cientistas e não nos conheciamos bem, o que me levou a admitir que durante algumas doze horas ninguém iria sentir a minha falta. Por um momento, imaginei que por alguma razão absurda nunca mais saísse do labirinto e só pudesse descer para ficar com a mulher e as crianças. Ficaria para sempre neste labirinto de pobreza sem saída. Esta imagem avivou-se mais, porque apenas tinha começado a gozar a sensação de pertencer a outro mundo, ao mundo da suficiência. Há poucos anos nós, os habitantes da Europa Central, encontrávamo-nos cercados pelos arames das fronteiras, considerávamo-nos prisoneiros do desespero. Um beco sem saída, derivado do russo fatal. Andávamos perdidos no nosso labirinto socialista, convencidos que nós é que éramos os pobres deste mundo. Agora tinha a possibilidade de ver os verdadeiros pobres. Lá em baixo podia ver a cruel banalidade da vida, enquanto eu, no telhado do labirinto de Lucknow, estava a viver uma emoção temporária, apenas hipoteticamente assustadora que, passado algum tempo, ficaria na grande caixa das divertidas histórias das viagens que sempre têm um final feliz. Não consegui olhar durante muito tempo para esse lixo com seres humanos, os quais, ao contrário de mim, não tinham escolhido a aventura no labirinto sem saída. Rapidamente subi as escadas para voltar ao labirinto, desta vez determinado a encontrar a saída. Passados alguns minutos ajudaram-me as vozes despreocupadas, uma delas sendo sem dúvida o alto-falante do noso guia. Logo depois vi o nosso grupo num dos corredores compridos a descer pela escada principal para sair da mesquita. Juntei-me a eles com muito prazer.



Transl. by Jana Marceliová

Wednesday, March 31, 2010

Story in Croatian

NAĆI ISPRAVAN PUT

Priča iz Indije



Na putovanjima čovjek nađe razne atrakcije. Ali pravi povijesni labirint naći ćete jedino u indijskom gradu Lucknowu. Zahvaljujući mojem prijatelju Pavlu, koji je mnogo toga proputovao, unaprijed sam znao da je lucknowski labirint uistinu posebna građevina. Suprotno očekivanjima, ne nalazi se pod zemljom nego čini mauzolej na prvom katu središnje palače. Pritom je iznenađujuće prividno jednostavan i pregledan jer je sastavljen od pravocrtnih hodnika koji vode uz zidove glavne sale palače i imaju otvore prema unutrašnjosti sale, kao i prema van. Jedini je zbunjujući element vodoravno prelamanje hodnika, tako da se svako malo preko nekoliko stuba morate uspeti nad razinu hodnika, pa zatim opet natrag. Lokalni vodič odmah je počeo s dosadnim vicem kako se tu navodno izgubio njegov prethodnik. Time je prešao granicu naše tolerancije na podcjenjivanje pa sam na najbližem križanju hodnikâ pustio da naša skupina na čelu s vodičem poodmakne, te hitro skrenuo u najbližu uličicu. Konačno sâm, na trenutak sam osjetio pobjedonosno olakšanje. Kreštavi zvuk turističkog vodiča nestao je negdje za uglom. Konačno sam mogao slobodno šetati, zavirivati u mjestimične prozorčiće, isprobavati razne odvojke, misliti svoje i – zalutati.
Kad sam ustanovio da sam se izgubio, uopće nisam bio uznemiren. Pretpostavljao sam da je labirint tako malen da je dovoljno samo hodati i dospjeti do nekog izlaza. Ali, što sam više hodao, tim sam se postajao svjesniji da osim onoga na koji smo ušli nikakvi drugi izlazi ne postoje. A put prema njemu zagubio se negdje u mapi moje glave. Jedino što sam otkrio bile su stube koje su vodile nekamo prema gore. Krenuo sam njima i neočekivano se našao na praznom, ravnom krovu palače. Pružio mi se zanimljiv pogled na zalazak sunca, ali mene je više privukla scena koja se odigravala dolje, u prljavom dvorištu iza palače. Na mjestu koje više nije bilo namijenjeno fasciniranju turistâ, stajala je potleušica i uz nju hrpe smeća. Pred potleušicom sam vidio ženu u crnom, a oko nje – na smetlištu – djecu kako se natjeravaju. Žena je šutke stajala i promatrala dječju igru s fatalnom odlučnošću, kakvu susretnete svugdje tamo gdje se bijeda nađe preblizu nedosežnoj viziji dostojnog života. Djeca su bila bučna, vesela, bezbrižna, poput svake druge djece na svijetu. Ali njihova je igra odisala nekom začudnom pravilnošću. Kako god se kretala, na prvi pogled čak neodgovorno i razuzdano – uvijek su pri tim svojim bezbrižnim lovicama ostajali unutar nevidljivog, ali i nepremostivog kruga. Njihova dječja neposlušnost podrazumijevala je zastrašujuću disciplinu podsvjesno zamišljene granice mogućnosti. Puna energije, nade, neostvarenih želja, zaplitala su se u spletu koridora bez izlaza jednako kao i ja u labirintu iznad njih. Osjećao sam to nevjerojatno blisko, upravo fizički intimno, kao da sam bio jedno od njih.
Pomogla mi je i činjenica da sam na terasi iznad njih stajao bos, baš kao i oni. U labirint se ne smije u cipelama. Cipele i čarape sam dakle ostavio vani, i sada, stojeći do članaka u prašini, osjećao sam se nesigurno i neugodno ogoljen. Štoviše, palo mi je na pamet da s približavanjem večeri i hladne noći ovamo neće zalutati nove skupine turista. A onaj naš idiotski vodič mogao bi na mene zaboraviti barem do jutra. Bili smo skupina znanstvenika raznih nacionalnosti, koji se međusobno ne poznaju, pa sam morao priznati da u najmanju ruku dvanaest sati nikome neću nedostajati. Na trenutak se čak o mene očešala grozna pomisao da iz nekog apsurdnog razloga iz tog lucknowskog labirinta ne bih trebao izaći nikamo drugamo nego dolje toj ženi i djeci. I zauvijek ostati u tom njihovu bezizlaznom labirintu bijede.
Nisam uspio dugo promatrati to smetlište dolje s ljudskim bićima. Oni nisu odabrali avanturu bezizlaznog labirinta kao ja, radi kratkotrajnog uzbuđenja. A za razliku od njih, ja sam mogao pronaći izlaz. Brzo sam se vratio stubama u labirint, s novom odlučnošću da sada zaista pronađem izlaz. Uskoro su me privukli bezbrižni glasovi među kojima sam pouzdano prepoznao i kreštavi glas našeg vodiča. Ubrzo zatim, na kraju jednog uzdužnog hodnika ugledao sam našu skupinu kako glavnim stubama silazi van, pred palaču. Radosno sam im se pridružio...



Translation: Siniša Habijanec


Story from recently published book in Zagreb, Edicije Božičevič,
Kako je malen ovaj svijet

Wednesday, March 24, 2010

TRAPPOR TILL HIMLEN II.

TRAPPOR TILL HIMLEN II.



Eugenik, etiskt omdiskuterad på jorden, kunde vid urval av lämpliga individer för livet vara en helt självklar och obestridlig metod av vår inträngning i universum. Med hänsyn till specifika roller kommer urval eller könsförändring att ha en helt praktisk mening. Genetisk idealt modellerade personer ska bli en självklarhet. För respektive planet finns det sedan redan anledning att klona de bäst adapterade mänskliga individerna. På sådant sätt kan de ju utgöra en grund för en ny „naturlig“ planetpopulation av människor! Om förutsättningen för detta är att vi inte förstör det med införsel av dödsbringande patogener, kunde kloning vara den snabbaste vägen till att öka den lokala befolkningen. Livet under extrema villkor kommer att vara en anledning till „reservdelstillverkning“, speciellt om de just adapterade individerna kommer att vara sällsynta i början, det betyder värda ett sådant offer. Nedfrysning av embryo, testade på jorden, skulle vidare kunna vara nästa hoppfulla fortplantningsteknik. I det första rymdskeppet, vilket kommer att landa där, behövs det ju inte mer än ett dussin fortplantnigsastronauter. De kunde transportera sina andra kamrater i en liten frysbox.
Transgena djur, och det är en hemlighet bland moderna djuruppfödare, är inte så attraktiva inom i livsmedels- och den farmakologiska forskningen, när det gäller att få fram nya forskningsresultat, men för de låga kostnadernas skull i samband med produktion av livsmedel och läkemedel. På jorden har alltid evolutionsnaturligt adapterade djuren fördel framför laboratorieexoter. Men utanför atmosfären kan det vara tvärtom. Djur, framavlade på respektive planet kommer att vara våra mest pålitliga medhjälpare. Det, som vi har ett överskott av på jorden, ska där bli till en dyrbarhet, som man kan utvinna bara tack vare genetisk anpassade organismer. Bara där kan alla extra stora kostnader vara motiverade. Historien med Noaks Ark kan upprepa sig. Bara de djur, vilka kommer att åtfölja oss på den långa vägen, ska i artigt vänta på sina nya liv i retorter.
Naturen som fabrik är en obarmhärtig metafor för våra jordiska villkor. Men erfarenheter från storuppfödningen får plötsligt en annan mening, när vår oskuld hushönan kommer en gång i en gård på Mars. Att storuppfödningsvarianterna är vana vid ett liv utan sol och att natter kommer via strömbrytare är en fördel på Mars. Man kan förvänta sig att manuskriptet från filmen „Inkräktaren“ upprepar sig, när en av dessa varelser ( för att skapa en självständig värld är det nödvändigt att skapa också en näringskedja med rovdjur) kommer att kämpa mot oss, eftersom den kommer att betrakta oss som inträktare på „sin“ planet.
Den verkliga paradisträdgården ska blomma först då, när den inte skadas av ogräs från den nära tippen eller ödemarken. Sådana ideal är möjliga bara utanför jorden. Först i en utomjordisk trädgård ska bara det växa, som vi vill ha där, eftersom inte något annat kan växa på de olika planeterna. Växter, som förebådar högre livsformer ska bli det första försöket i att bebygga universum. Genetiskt anpassade växter och dessa producerade livsmedel kommer att övergå från raritet till oundviklighet. Alla tekniker, vilka vi har utprovad på jorden, ska plötsligt få en mening och tillämpning. Skörd via knapptryckning kommer att ske för första gången. Under sådana villkor ska också sådana bisarra ting som växter immuna mot smuts eller bröd av agnar få sin tillämpning.
De första kolonisatörerna av rymden kommer säkert att vara mikroorganismer. Det är bara vi, som tar beslut om vi väljer sådana, som hjälper till att uppodla ödemarker, t.ex. på månen, eller tvärtom. Efter en tid ska de med bumerangeffekt smitta också oss. Tack vare de vid en första betraktelse galna experiment, som utförts av mikrobiologer vet vi, att det existerar redan i dag så kallade extremofiler. Det är mikroorganismer, vilka annars inte kunde överleva sådana villkor, som verkar extremt på jorden, men utanför existerar de som en vardaglig realitet. Först för sexton år sedan beskrevs för första gången mikrober, för vilka optimal temperatur för att kunna växa är 105oC men maximalt 113oC. Men också sådana, som älskar kyla – så kallade psychrofiler. De nyaste analyserna från oljefält visar, att också oljesreservoarer är fulla av liv. Det nationella forskningscentrumet i Danmark erbjuder i praktiken redan i dag genetiskt anpassade mikrober, vilka har som uppgift att äta upp de farligaste ämnena från avfall, såsom PCB. I forskningsplanerna finns också en konstgjord evolution av proteiner. Allt det, som är ovanligt, kommer att vara kärnan till liv i andra världar.
I strävan efter att uppskjuta vår död och att inom ramen för detta utsätta våra dubbelgångare för dödliga faror har vi kommit på idén med cyborger, ersättningsmänniskor. Vid all ansträngning är en cyborg hittills inte alls lik den legendariska Golem, vilken var skapad av lera av den berömda rabbinen från Prag redan för några hundra år sedan. De som tittade på filmen om den här konstgjorda Herkules, kunde mycket snabbt upptäcka, att inte heller hans kraft heller skyddade honom från ett pinsamt fall på ett för mycket polerat parkettgolv. Den imponerande kraften förändras inom loppet av en sekund till en grotesk karikatyr. Faktum är nämligen, att jorden är full av fällor, såsom polerat golv eller slarvigt byggda trappor. Om det i början av 1970-talet rådde en stor entusiasm över robotisenringen, så blev det under slutet av millenniet helt tyst om detta. För roboten är vår planet alldeles för komplicerad. Inte ens den mest perfekta robot kan konkurrera med miljoner enkla människor, vilka är mer effektiva och särskilt ekonomiskt löjligt billiga i jämförelse med dessa konstgjorda Supermän. Men den konstgjorda människa, som vi har uppfunnit, kan vi säkert gärna använda i rymden. Robotar kommer under koloniseringen att springa om människor, där de nämligen är viktigare än människor. På vägen äter de inte och de kan resa också demonterade. Expeditioner ska bara ha en liten mänsklig besättning men en stor trupp av sammansatta militärrobotar. Redan på platsen ska bygga ihop en till två och de ska sätta ihop sina andra kamrater. I en specifik rymd av interplanetara rymdskepp och stationer, kunde kanske också en isolerad hjärna som konstant pilot överleva. För säkerhet skull finns också andra reserv, vilka skiftar för att kunna vila). Människor härskade över jorden, eftersom de var mästare i anpassningsförmåga. Men planeter med specifika villkor kommer att behöva speciella människors former. Därför ska vi skapa våra ersättare, vilka ska vara anpassade till de extrema villkoren på olika planeter och det bättre än vi själva.
Eutanasi, befriad från den eugeniska belastningen från det förflutna, är inte av en slump ett mycket omdiskuterat tema vid millennieskiftet. Så, som vi tog födelsen i våra händer, så måste vi också ta döden....Karel Čapek jämför i sina Apokryfer livet med en stor pöl. Först vill vi försöka att gå över på tå. Men det räcker med att vi vacklar lite, halkar lite och vi - smutsiga av slasket, uleda med vår egen svaghet plaskar upp till ändan i vår livspöl. Men Čapek visste då inte någonting om klon, eutanasin var inte alls omdiskuterad. Vad händer, om vi kommer att nå fram till teori och praktik om flera liv? Och där någonstans i den fjärran rymden, uppfyller vi genom att kombinera klontekniker, en ödesdiger dröm om nytt liv och reinkarnation.…..


(The End)

Wednesday, March 17, 2010

TRAPPOR TILL HIMLEN I

TRAPPOR TILL HIMLEN I


Har ni någon gång funderat på varför några av oss klättrar i ogästvänliga berg, där det inte finns någonting, inte ens så mycket som en omdiskuterad utsikt över världens ände? Från ett flygplan vore det mycket säkrare och mer bekvämt. Varför springer de dit ? För att kunna dö som de första i den istäckta ödemarken, om vilken vi redan i dag vet, att den inte erbjuder på någonting annat än en oändlig vildmark, målad med vit färg? Varför lockar det dem att gömma sig i stålhylsor och hissas ned till oceanernas bottnar, fast de säkert inte väntar på att uttnyttja dessa erövringar ?
„Jag klättrar i berg, eftersom de finns“ svarade Edmund Hillary på sådana frågor. Är det en vuxen människans svar? Han som nästan blev blind under klättring? Är det en ursäkt för de tusentals tragedier där de, vilka klättrade upp, aldrig kom tillbaka? För alla dem, som symboliskt bar upp sin egen grav i bergen? Även om vi inte skulle tala om livets offer eller om hälsooffer, vilken mening finns i att betala de enorma finansiella medel för att klättra upp till bergens topp, där redan någon har varit för länge sen?
Detta, vid första anblicken galna beteende har en djupare, evolutionistisk innebörd. Dit, som man inte kan gå, skickar en annan form av „den egoistiska DNA“ en människa. DNA beter sig som en misstrogen Tomas Tvivlaren. Och samtidigt som en blind, som söker sig fram. DNA skickar oss till öde toppar utan liv bara för säkerhets skull, bara om det inte finns någon som helst chans till liv. DNA skickar oss till ödemarken, till sand eller is. DNA har också skickat oss till oceanernas bottnar. Och allt detta bara på försök, som morgongymnastik.
Under den långa perioden av trevanden och upptäckter, blev alla de redan omnämnda männen som klipper gräsmattor, fotbollfansen, och samlarna av de otroligaste saker, en beståndsdel i den stora evolutionsplanen, utan att vara medvetna om detta. De är här som en reserv i fall att de, som är framme, skulle falla ifrån…
Målsättningen med denna stora strävan är klar i dag. Människor är försedda med en hjärna. Bara den är i stånd att planera och spela den viktigaste rollen som alla „genetiska bärare“ har – den att övervinna avståndet mellan kontinenterna och till slut också jordens tyngdkraft. I vår expansion spelar vi också oavsiktligt rollen som spridare, vilka sprider andra livsformer. Det är oundvikligt att vi måste ta dem med oss, men också dem, vilka utan vår vilja ansluter sig till oss (som råttor på båtar upptäckande den Nya världen). Slutsatsen är att den egoistiska DNA:n „måste“ nå den mest fördelaktiga varianten av mänsklig bärare, eftersom djur- eller växtesorter av standardtyp inte är i stånd att övervinna jordens tyngdkraft. Därför var det nödvändigt och nyttigt att vänta i tusentals år, tills människan hade rest sig, börjat tänka och skapat ett sådant samhälle i vilket hon inte bara behöver bry sig om sin individuella överlevnad, utan också kunde ägna sig åt någonting helt vansinnigt – att vistas i sådana miljöer där det antingen är för kallt eller för varmt, där det varken finns vatten eller livsmedel och där vi inte kan andas fritt. Dit längtar den osynliga damen – DNA. Hon – DNA – vill säkert inte, att vi verkligen skall överleva i universums kalla vatten. Det räcker för henne, att med vår hjälp smuggla dit nya mikroorganismer, som vi har konstruerat, muterade växter, eller transgena djur. På väg till himlen behövde denna osynliga dam, som påverkar allt levande, en pålitlig stege. Till slut ser det ut, som om hela den mänskliga civilisationen skulle verka vara som ett komplicerat verk, som en startplats, avsedd endast för att den „egoistiska DNA:n“ ska kunna sprida sig så långt så möjligt.
Om vi skulle vilja hitta en värdig plats för oss i denna hypotes, då kunde vi anse oss vara ett slags budbärare av ett meddelande, som är värt att spridas i universum. Och som det är i naturen, det behöver inte att handla om komplicerad information. Kanske talar meddelandet bara om att liv är möjligt.......


Inventering för den nya millenniet

Inte ens den största literatur fantasten skulle komma på tanken att mata hönor med begagnad motorolja. Praktiska människor har inga problem med att upptäcka något sådant. Just sådan vardaglig praxis skapar de enskilda tvärstängerna på stegen till himlen. Det påminner mig om ett trick, vilket de som bygger träbyggnader, använder. Den lilla kyrkan, som inte stod långt ifrån vår sommarstuga, där jag skrev den större delen av denna avhandling, tog de en gång isär och flyttade till en annan by. I vår sci-fi biologiska historia har jag en efterhängsen känsla av, att vi liksom här på jorden förbereder enskilda delar till en stor byggnad, som sedan skall komma till användning och få en mening någon annanstans. Vi kan ju rekapitulera, hur långt vi redan har avancerat
Provrörsbefrukning hjälper i dag barnlösa par, men det är egentligen en luxuös tjänst för en liten del av världens befolkning. En majoritet av jordens befolkning har inga problem med fruktbarheten och fyller pålitligt tomrummet efter gamla och utdöda generationer i utvecklade stater. Säkert kan man erkänna, att provrörsbefruktning som teknik visserligen hjälper enskilda människor att bli lyckliga, men globalt sett, handlar det bara om en marginell och exotisk metod. Men det existerar platser, där det kan vara det enda sätt på vilket människor kan fortplanta sig. I extrema fall av rymdfärder kommer det troligen att vara den enda möjligheten för befruktning. Det är mycket sannolikt, att en kvinna från vår planet kommer att befruktas bäst med insemination inte bara av av fysiska, utan också av viktiga psykiska skäl. Om det blir framgångsrikt, kommer kanske användningen av superkuvöser (som konstgjorda livmödrar), men också sociala (eller professionella) föräldrar.


(to be continued)

Wednesday, March 10, 2010

La réincarnation de notre Puntica

La réincarnation de notre Puntica


Rien ne vaut l’amour d’un bâtard.

Je soupçonne que toutes ces nobles créatures canines et félines de notre entourage devinent leur riche pédigrée et nous regardent avec un air détaché.
Comment nous, avec notre passé si obscur, pouvions nous nous mêler de leur vie de pur-sang?
Un bâtard ne se pose pas cette question, il nous aime tout simplement.
Tous les bâtards ont l’air d’être nés de la même mère. Du moins certainement les bâtards de la campagne. C’est ainsi qu’après quelques temps un petit chien qui ressemblait comme deux gouttes d’eau à Puntica apparut chez notre oncle. Il avait également quelque chose en commun avec elle. A chaque début d’été quand nous apparaissions dans notre maison de campagne, il arrivait à se dégager de ses chaînes mieux que Houdini et jusqu’à la fin des vacances nous offrait volontiers sa protection.
Ce qui offrait des avantages indiscutables, car lorsque ma femme Janina allait à la cueillette des champignons (en tant que passionnée de champignons, elle y allait chaque jour), Punto Junior l’accompagnait avec enthousiasme et lorsqu’il réapparaissait quelques temps après, nous savions que cinq minutes plus tard, apparaîtrait aussi notre ramasseuse familiale avec un panier rempli de champignons.

Et il y avait encore une chose exceptionnelle qui cette fois-ci le liait à moi... Je ne suis pas vraiment lève-tôt, et encore moins en Orava, où toute notre famille succombe à une trop forte dose d’oxygène de montagne. S’il on y ajoute les longues veillées près du feu, ceci exclut tout réveil avant dix heures du matin. Mais les rares fois où j’émergeais vraiment tôt le matin, Punto était déjà aux aguets devant la porte. Et encore dans l‘obscurité, bien en silence, nous partions tranquillement en promenade accueillir le soleil. Notre maison de campagne se trouve au niveau du seuil entre deux collines. Celle de l’ouest cache un vieux cimetière, et celle de l’est où arrive la remontée mécanique s’appelle Kohutik.

Nous avons emprunté cette direction avec Punto. Elle se situe justement à l’est. Après l’avoir franchie, une douce crête avec un autre sommet est apparue devant nous.
Là bas se situent une petite carrière et également un petit endroit d’où la vue porte loin vers l’est là où se rejoignent deux vallées formant cette crête.
C’est là que j’avais l’habitude de m’asseoir en attendant le lever du soleil.
C’est comme si Punto le sentait. Il s’asseyait bien sagement auprès de moi, haletait à mon oreille, s’ébrouait de temps en temps, se grattait le pelage avec la patte et attendait.
Le soleil ne nous a jamais fait faux bond. Il était toujours au rendez-vous.
Nous l’avons salué avec Punto et lentement, avec lui au-dessus de nous, nous prenions le chemin de retour réveiller tous ces dormeurs qui ne savaient pas que le miracle du jour qui se lève s’était une fois encore produit.
Punto était un bon compagnon mais il a mal fini.
Il aimait voyager en voiture, très souvent il courait derrière à perdre haleine lorsqu’à la fin de l’été nous plions bagages et nous apprêtions à rentrer.
J’ai même failli une fois avoir un accident alors que j’étais au volant. Je le voyais dans le rétroviseur avec, après chaque nouveau virage, certes un peu de retard, mais il persistait et réapparaissait toujours.
Et c’est bien son manque de respect des lois de l’automobilisme qui a très probablement mis fin à son existence.

Traduit par Antoine Ehret

Wednesday, March 3, 2010

TOUTOUNE APPELEE TOUTOU

TOUTOUNE APPELEE TOUTOU


A la différence des chats domestiques devenus sauvages et des souris devenues domestiques, l'appartenance à une maison d'un chien domestique ne fait pas de doute. Il ne bouffe que ce que vous lui donnez et il ne laisse des traces que là où vous l'y autorisez.
Lorsque nous n'avions encore ni Lucka, ni Véronika et que nous nous rendions tous les deux avec Janina en vacances à Orava, un été tante Emilie nous fit don d'un petit chiot.
Elle ne savait pas quoi en faire tandis que pour nous il devint un compagnon idéal. Alors que nous avions nos lits aux deux coins opposés d'une pièce grande comme une boîte d'allumettes, lui dès le petit matin il passait son temps à courir entre Janina et moi, il se cachait dans nos sacs de couchage et puis lançait son sempiternel regard curieux.
Nous le trimballions partout avec nous et c'était justement cela la source de tous nos problèmes ultérieurs. Une fois, alors que nous montions ce chiot par le chemin carrossable vers notre chalet, il se débattait dans nos bras, griffait et souhaitait s'échapper.
Mais moi, peu au fait des besoins des chiens, je pensais qu'il s'agissait d'une tentative de fuite et donc je ne lâchais pas le chiot tant que nous n'étions pas rentrés à la maison.

A la maison, je l'ai jeté sur le sac de couchage posé sur le lit. Notre chiot l'a compris comme une incitation et y a fait une petite flaque, ce dont il avait manifestement envie déjà avant.
Nous avons « sermonné » le chiot, nous avons essuyé et lavé le sac de couchage et tout cela pourquoi ? Pour que nous constations qu'il était impossible d'effacer de sa mémoire le repère d'où aller se soulager et qu'il persista depuis à aller sur ce sac de couchage à chaque petite commission.
Plus tard ça m'a beaucoup rappelé un programme informatique nouveau où une fois programmée une instruction fausse, vous ne cessez de vous étonner de voir combien elle se corrige et s'efface difficilement.

Quand Lucka est née, le chiot était déjà devenu un petit chien, et pour empêcher qu'ils ne se mordent par inadvertance (vous savez bien que les petits enfants mettent tout dans la bouche) le chien avait son espace réservé dans le cellier.

En une nuit il y causa un tel bazar qu'il fut chassé dehors sous la véranda jusqu'à la fin de notre séjour estival. A la fin de l'été, nous sommes rentrés chez nous, à Bratislava, et avons peu à peu oublié le chien. Mais lui ne nous oublia pas. L'été suivant, lorsque nous avons grimpé la colline menant à notre maisonnette, le chien nous attendait devant la maison de tante Emilie. Il remuait la queue avec enthousiasme et ne nous a plus lâché par la suite.
Toutou n'était jamais attaché, de telle sorte que quelle que soit la saison où nous apparaissions, il nous accompagnait jusqu'à la maisonnette et montait fidèlement la garde jusqu'à ce que nous partions. Avec le temps nous avons compris que Toutou était en fait Toutoune Puntica. Il était impossible de l'ignorer, entre autre parce que le joli chiot s'était transformé en une chienne peu attirante, ce jugement n'étant en toute évidence que le reflet de notre échelle humaine de valeurs esthétiques.

Elle rencontrait un succès extraordinaire auprès des prétendants locaux. La dernière fois que nous l'avons vue, un beau chien noir se trainait derrière elle.

Toutoune Puntica, telle une dame, le tenait à distance et s'attachait consciencieusement à son rôle de gardienne de notre résidence d'été.

L'impossibilité de l'ignorer était également dûe au fait que de temps à autre elle exigeait une bonne dose de caresses et y tenait avec une ingénieuse persévérance féminine.

Comme si elle voulait dire (excatement comme les femmes) : « je m'offre toute entière, mais je voudrais être sûre qu'en ce moment même quelqu'un l'apprécie ». À ce moment-là il faisait un temps printanier, chaud et agréable.

J'étais assis devant la maisonette du côté ensoleillé sur un vieux banc tout abîmé exactement du même genre que ceux qui conviendraient aux postérieurs des retraités.

Mais cela ne me gênait pas de me ranger ainsi clandestinement dans la catégorie d'âge et de poids bien supérieure.

C'était une douce sérénité. Un après-midi de printemps où une ambiance un peu comme à la mer s'installe sur notre versant exposé au vent. Le soleil s'appuyait sur la maison et le banc, les sept tilleuls centenaires entremêlés avaient de quoi bruisser au-dessus du toit de notre maison en bois et devant moi, devant la clôture, se tenaient deux chiens.

Toutoune Puntica, qui après une bonne dose de tendresses, à cause de la quelle j'avais mal au bras à force de caresses, manifestait son utilité en se vautrant dans l'herbe tout en gardant un oeil vigilant et qui de temps en temps flairait au cas où quelqu'un s'approche.

A côté d'elle était allongé un beau chien noir, qu'elle tenait encore à distance mais qui savait déjà qu'il serait sûrement bientôt accepté. J'étais fier de cette Toutoune. Un tel bâtard qui se préparait à un si bon mariage... Je ne me doutais pas alors qu'une si merveilleuse illustration de la loi de Darwin sur la sélection sexuelle du meilleur et sur la nécessité de survie des espèces serait le dernier argument qui serait fatal à Toutoune Puntica.

Mes cousins, les fils de tante Emilie sont arrivés cet été à la conclusion que Toutoune était trop féconde. Ils n'avaient pas envisagé une quelconque castration ou un traitement contraceptif canin. Mais ils savaient qu'ils ne voulaient pas nourrir trop de chiens pendant tout l'hiver. Et ils ont eu la preuve qu'avec Toutoune ils en auraient toujours de trop.
A la fin de l'été, un des fils de tante Emilie est passé du côté de chez nous. C'est toujours l'occasion d'offrir un petit verre, de s'asseoir sous les frênes du côté jardin de notre chalet. On s'est servi un verre, on a bu, on s'est servi de nouveau et j'ai demandé :

''Alors, comment ça va.''

Je ne connais personne qui puisse vraiment s'attendre à apprendre quelque chose lorsque cette question est posée sur un ton affirmatif. Mais moi, j'ai appris quelque chose et je n'ai vraiment pas apprécié. Nous avions accueilli tout l'été des amis de Bratislava et nous n'avions même pas remarqué que parfois, Toutoune s'éloignait. C'était normal. Ce qui ne l'était pas, c'est que cette fois, elle ne revenait pas.

''Nous l'avons zigouillé ce matin. Mon frère, celui de la police, est venu passer ses vacances ici. Alors nous l'avons emmenée en forêt. Elle n'a pas dû souffrir. Mon frère n'a pas mégoté, il a vidé tout son chargeur...''

Ca m'a coupé le souffle. Ensuite j'ai dû dire quelque chose, qui ne devait pas être agréable et avait en tout cas été prononcé trop fort, car Janina, inquiète, est sortie de la maison pour venir vers nous.

Mon cousin regardait le fond du verre que je ne remplissais plus et essayait de me réconcilier avec la logique implacable de ceux qui à la différence de nous, citadins, vivent encore au moins partiellement avec la nature.

„Ca ne servirait à rien. Elle avait trop de chiots.''

Cela me bouleversa. En tant que biologiste, je sais que les reproducteurs les plus prolifiques doivent être récompensés selon leur mérite. Car le royaume du futur leur appartient. Ils sont les détenteurs de la perpétuation de l'espèce. Et Toutoune Puntica était des leurs. Elle était cette bâtarde qui mettait au monde de beaux chiots en pleine santé, issus des chiens les plus vigoureux.

Il est terrible de voir comme nous, les humains, sommes capables de bafouer cette loi éternelle de sélection naturelle d'un seul coup de fusil. Et de faire des premiers les derniers.

„Réfléchis,“ m'a dit mon cousin avec la patiente ammabilité de celui tristement conscient qu'il parle avec un partenaire dénué de sens pratique et donc de jugement, „ce n'était qu'une bâtarde, sale et moche comme il y en a des milliers dans tous les villages. Qu'est-ce que tu lui trouvais de si magnifique?“

En tant qu'homme dénué de sens pratique, avec sa propre version de jugement, j'avais la réponse toute prête. „Elle nous aimait et elle avait des yeux humains...“

Nous n'avons pas fini la bouteille et le verre est resté vide. Une semaine plus tard, les cousins nous ont envoyé un petit chiot. Le fils de Toutoune et de cet élégant chien noir. C'était un beau petit chien noir plein de poils. Mais ce n'était plus pareil.

Traduit par Antoine Bienvenu

Wednesday, February 24, 2010

KRAJINA POZNAČENÁ LIDMI

KRAJINA POZNAČENÁ LIDMI


Špína a smrad dosahují v Indii ohromující rozměry. Je celkem možné, že tato krajina je velmocí špíny a smradu. Ta kombinace přesahuje představivost těch, co sem přicházejí po prvé a věřím, že mnohé střevní potíže těchto nezkušených cestovatelů plynou z toho ohromení, které celkově ochromuje schopnost jejich šokovaného těla bránit se.
Už první procházka ulicemi vás vystaví nečekanému náporu. Stačí když si všimnete jak si muži ulevují při pisoárech na nejnemožnějších místech před očima všech ostatních. Když stojíte na perónu nádraží po členky v odpadcích, nemůže vás neohromit rozpor mezi tvrzením na tabulce na každém sloupu „Indické železnice hrdost celého národa“ a faktem, že každou chvíli někdo skočí do kolejiště, aby tam zanechal svůj smradlavý názor na takovou hrdost.
Nikde jsem neviděl, že by se někdo staral o odvoz odpadků z ulic, ale viděl jsem více krát absurdní pokus o umytí podlahy v hotelu. Většinou to končí tím, že jakýsi podivný muž tu špínu rozetře mokrým hadrem, který sám o sobě je jen zdrojem další špíny.
Úplně nám vyrazilo dych, když jsme ve Varanasí stáli na břehu posvátné řeky Ganga a dívali se jak se v jejích bahnitých vodách lidé koupou a umývají si zuby. Nedaleko plavali nafouklá mrtvá těla posvátných krav. O kus dál házeli do těch samých vod mrtvá těla dětí, bráhmanů a těch, co zemřeli na lepru. Nikdo si to nevšímal.
V Indii jsem po prvé v životě viděl smog. Když jsme šli taxíkem z Varanasí na místo, kde kázal Budha (a kde jsme konečně na chvíli neviděli jenom špínu a necítili smrad), bylo nás i se šoférem pět. Seděl jsem na zadním sedadle v středě a po prvé v životě (a doufám, že i naposled) jsem zažil nápor neovladatelné paniky. Otevřenými okny taxíku se na nás valili takové vlny smogu, smradu a prachu, že jsem měl okamžité nutkání vyskočit a utéct. Ovládl jsem sa jen tak, že jsem se ubezpečil, že vyskočit z taxíku, je jako skočit doprostřed toho všeho a navždy zahynout zahlcen tou masou špíny. Radši jsem upřednostnil pařit se v taxíku za zavřenými okénky.
I přes to všechno mně optimismus nepřecházel. Cestou z Varanasí do Nai Dillí jsme měli cestovat celý den vlakem. Věřil jsem, že to bude odměnou za všechno to předešlé utrpení.
„Krajina nemůže být jenom šeredná. Žádná krajina není jen šeredná, ani špinavá a nesmrdí.“
Takto jsem hned zrána ubezpečoval sebe i kolegu. Potom sa vlak pohnul a já jsem oněměl na dlouhých třista kilometrů.
Opravdu, žádná krajina není jen šeredná, ani špinavá a nesmrdí, když se na ni díváte zpoza okna rychle jedoucího vlaku. Ale v žádné jiné krajině též nemají místní šokující zvyk veřejné ranní toalety. V Indii sa vesničané těší z každého vlaku, co projede kolem. Nechtějí si to nechat ujít ani ráno, když jejich tělo tlačí nutnost ulevit si od běžných potřeb. Řeší to fatálně pro věci neznalé cestující ve vlaku. Vylezou si na nejbližší kopeček a dívají sa na procházející vlak bez toho, aby přerušili svoje ranné ulevování. A vidět třista kilometrů ulevujících si domorodců odrovná každého obdivovatele exotických krajin. Nevím jak vypadá indický venkov z vlaku. A ani to nikomu nedoporučuji vědět…