URODZINY NA SPOSÓB SOWIECKI…
Sowiecka historia
W Rosji
Sowieckiej nawet najlepsze przedsięwzięcia obracały się w jakiś zagadkowy
sposób w najbardziej katastrofalną ruinę. Osławione były w tym względzie
moskiewskie restauracje. Chociaż było ich mało, a potencjalnych klientów
miliony, zazwyczaj były na wpół puste. A to na skutek chlubnego zarządzenia,
które mówiło, że socialistyczna kultura stołowania wymaga, aby gość zasiadał
zawsze do uprzątniętego, czystego stołu. I na to znalazł się sowiecki patent.
Kelnerzy obsługiwali zawsze pierwszą turę gości, po czym zostawiali stoły
nieuprzątnięte. Jako że stoły nie były uprzątnięte, nie mógł być przy nich
obsłużony żaden kolejny gość. Tym sposobem kelnerzy się nie przemęczali a dwa
tysiące i tak się im należały. Kiedy rozmawiałem o tych dadaistycznych
przygodach z zaprzyjaźnionym słowackim dziennikarzem, spojrzał na mnie
pobłażliwie i wyjaśnił, że dla tak zwanego „człowieka sowieckiego“ podobny
dadaizm stanowił chleb powszedni. Podał mi własny przykład:
Odwiedził Moskwę
za komuny w grupie zagranicznych dziennikarzy, którymi zajmował się kolega
przydzielony z TASS1. Wszędzie ich oprowadził, pokazał im wszystkie muzea W. I.
Lenina, a kiedy w końcu nastał wieczór i wszyscy mieli serdecznie dość tej
peregrynacji, zagraniczni goście wyrazili chęć spożycia kolacji. Czoło
tryskającego dotąd entuzjazmem rosyjskiego kolegi zachmurzyło się.
- To będzie
problem - powiedział strapiony – nie mamy zarezerwowanego stolika.
- Jaki problem -
dziwili się naiwni obcokrajowcy – wstąpimy do pierwszej z brzegu restauracji i
zobaczymy.
Wbrew
ostrzeżeniom przewodnika wstąpili więc do najbliższej restauracji, gdzie przy
wejściu spotkali starszego pana z wielką księgą. Grzecznie wysłuchał ich
życzenia i bezzwłocznie podsunął im książkę, w której zapisywano rezerwacje.
Niczego nie podejrzewający dziennikarze wpisali się do niej ochoczo i
zamierzali przejść dalej. Wtedy dieduszka taktownie ich zatrzymał i oznajmił:
- Dziękujemy za
waszą rezerwację, towarzysze. Oczekujemy was za dwa miesiące o tej samej
godzinie...
To, że chcą jeść
teraz, ewidentnie go nie interesowało. Dieduszka zamknął książkę przekonany, że
tym gestem uciął temat. Ale zagraniczni dziennikarze wiedzieli, że jako
obcokrajowcy z zaprzyjaźnionego kraju mogą sobie pozwolić na więcej. Podnieśli
głośne larum (dopingował ich głód, wtedy w Moskwie jedna restauracja przypadała
na pięć kilometrów). Koniec końców zmusili kolegę z TASS-u, żeby znalazł
kierowniczkę, wszystko jej wyjaśnił i po wielkim przekomarzaniu z nią udało im
się jednak dostać do restauracji. Była na wpół pusta.
Dziennikarze
zajęli najbliższy stół, złożyli zamówienie i po niewyobrażalnie długim czasie
dostali coś, co przypominało jedzenie. Przez cały czas oczekiwania mieli jednak
wódki skolko ugodno, tak więc w miarę najedzeni i przyjemnie rozochoceni
trunkiem oraz poczuciem zwycięstwa nad socjalistycznymi zasadami poprawnego
stołowania, zaczęli rozglądać się po pozostałych stołach. Spośród nielicznych
gości najbardziej zaintrygował ich siedzący przy pobliskim stoliku mężczyzna.
Siedział sam, przed sobą miał wazę z różami, obok stała napoczęta butelka
szampana, którego niespiesznie popijał. Dziennikarze są ciekawscy. Jeden z nich
podszedł w końcu do tego człowieka i zapytał:
- Wybaczcie
towarzyszu, możecie nam powiedzieć co świętujecie?
- Urodziny mojej
żony – odpowiedział spokojnie zapytany.
- A gdzie jest
Wasza żona?
- Zabrakło dla
niej rezerwacji – odpowiedział spokojnie mężczyzna, popijając w milczeniu.
Gustáv Murín
Przeł. Michał Wirchniański
No comments:
Post a Comment